W piątek, dnia 17 sierpnia (tak, bardzo długo żułem i trawiłem, zanim zdecydowałem się o tym napisać, zresztą było mnóstwo pracy nad mapami i wykańczające wizyty w terenie, więc jakoś się nie złożyło) odebrałem telefon z sekretariatu Prezydenta Miasta Gdyni. Pani z drugiej strony słuchawki oskarżycielskim tonem poinformowała mnie, że w pierwszym piśmie do Prezydenta napisałem, że będę organizował zawody na orientację, dlatego Pan Prezydent zdecydował się objąć je Patronatem, natomiast z drugiego pisma (żadnego drugiego pisma do Prezydenta nie pisałem) i plakatu zawodów wynika, że będę robił zupełnie co innego, mianowicie promował kapelę punkrockową "Po prostu", a to jest niezgodne z prorodzinną i prosportową polityką Miasta Gdyni. W związku z powyższym Prezydent cofnął mi Patronat nad zawodami.
Jakby mi ktoś w mordę strzelił. Natychmiast się zapowietrzyłem i zacząłem coś dukać bez ładu, składu i przekonania, na końcu wydusiłem tylko z siebie słabowite: "Nie zgadzam się z tą decyzją Prezydenta" i rozmowa się zakończyła. No bo co miałem powiedzieć? Jak to nie będę robił zawodów na orientację? Jak można było w ogóle coś takiego pomyśleć? Twórczość "Po prostu" w zamyśle miała być tylko motywem przewodnim zawodów, a tu nagle wylazła na plan pierwszy, jakby Pan Prezydent czuł wstręt do wszystkiego co kojarzy się ze słowem Jarocin i włosami postawionymi na cukier.
Potem przez dwa dni miałem burzę w głowie i fantazjowałem na milion sposobów na temat zemsty na Panu Szczurku, na przykład że pojadę do niego i powiem mu prosto w oczy, wpierw biorąc szturmem sekretariat: "Are you talking to me?" albo: "Czy ty wiesz z kim rozmawiasz, czy ty wiesz z kim masz do czynienia?" i takie tam.
W końcu, jako że złość mi przejść nie chciała, mimo, że w myślach posłałem już Pana Prezydenta do wszystkich diabłów (zdaniem mądrych psychologów takie coś powinno pomóc uśmierzyć złość), chlapnąłem do niego (a właściwie do jego sekretariatu) jadowitego maila, który zapewne zamknie mi drzwi na ewentualne patronaty nad ewentualnymi kolejnymi edycjami zawodów na jakieś 500+ lat. Mail pozostał bez odzewu oczywiście.
Było to naturalnie z mojej strony bardzo nierozsądne, bo wypadało zachować się politycznie i nie palić za sobą mostów. Jak to wyłożono w moich ulubionych mickiewiczowskich "Dziadach", w części poświęconej Petersburgowi (Ustęp do części III), kot, kiedy wypadnie z łask właścicieli i zostanie wypędzony z domu, tylko miauknie i zaraz zacznie obmyślać sposoby jak wrócić do łask i wemknąć się z powrotem jakąś dziurą do domu. A wypędzony przez właściciela pies marnieje i zdycha. No więc ja postanowiłem być jak ten pies.
Co jak co, ale honor najważniejszy! Przemówienie ministra Becka o tym, że Polska, czy Polak nie zna pojęcia pokoju za wszelką cenę mam wyryte głęboko w duszy. Jedyną wszak rzeczą, która nie ma ceny, Panie Prezydencie Szczurek, jest właśnie honor!
Najwidoczniej jednak Pan Prezydent Gdyni daleki jest od ideałów Mickiewiczowskich i sto razy bardziej woli Gombrowicza, który naśmiewał się z tej naszej polskiej honorności, szczególnie na kartach "Transatlantyka". Ja jednak pozostaję w starym dobrym mickiewiczowskim stylu.
Zacytuję tu fragment "Hamleta" Shakespeare'a, innego mojego ulubionego dziełka (ostatnio wszak szczególnie gustuję w Witkacym, to też był niezwykle honorny typ i podobnie jak ja uwielbiał palić za sobą mosty, zrywając z tymi lub owymi stosunki dyplomatyczne z byle powodu). A oto już fragmencik na temat wojny polsko-norweskiej o jakiś lichy szmat ziemi: "Prawdziwa wielkość bowiem nie tym stoi, by się nie ruszać bez wielkich powodów, lecz w słomce znaleźć wielkiej kłótni powód, skoro jest honor na szwank wystawiony."
Tak więc wojna między nami Panie Prezydencie! Sam się pan o to prosił. Za następną wypłatę kupię sobie armatę, kupię sobie duży czołg, będę strzelał tu i tam, tu i tam. Może ktoś zgadnie z jakiej to piosenki? Jeśli tak, to już wie, co będzie motywem przewodnim (a konkretnie twórczość jakiego to zespołu) kolejnej edycji Urwiska, która odbędzie się już za 4 lata (jak Bóg da mi zdrowie i motywację).
Ech, że też człowiek tak musi tak wojować. Do wojaczki miałem wstręt przez 3 lata, kiedy to wszedłem w stan tak obrzydliwej wojny z Szogunem, przy którym konflikt Kingi Rusin z Małgorzatą Rozenek to kaszka z mleczkiem, że później przez długi czas miałem ochotę wszystkim wyłącznie przytakiwać. Ale na dłuższą metę tak się nie da.
Dość tej żółci. Praca wre, mapy na zawody już prawie gotowe, wkrótce coś na ten temat napiszę, a tymczasem jutro robię przerwę od robienia Urwiska i wybieram się na grzyby. Trzymajcie kciuki, żebym nie popuścił żadnemu napotkanemu borowikowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz